MONIKA JARUZELSKA: Kilka godzin później. Powiedziała mi mama. W tym momencie samo sformułowanie „stan wojenny” jeszcze nic dla mnie nie znaczyło. Najbardziej smutne było to, że nie było przy mnie nikogo bliskiego, kto by mi wytłumaczył, co naprawdę się dzieje. Ojca wtedy nie było w domu, albo wracał, jak już spałam. Pamiętam, że zadzwonił do mnie 16 grudnia i powiedział: „Moniczko, stało się coś strasznego, stała się wielka tragedia”. Chodziło o górników zabitych w kopalni Wujek. Wtedy dopiero dotarła do mnie groza sytuacji i uświadomiłam sobie odpowiedzialność, jaka ciąży na ojcu. Nogi się pode mną ugięły.
GALA: Miałaś wtedy swój stosunek do stanu wojennego?
MONIKA JARUZELSKA: Nie... Z jednej strony miałam zaufanie do ojca, z drugiej – większość moich najbliższych przyjaciół była po przeciwnej stronie. W tamtym czasie otrzymałam ogromne wparcie w domu Doroty i Jerzego Jaruzelskich, związanych z opozycją. Nasze korzenie gdzieś daleko się stykają, ale nie jesteśmy rodziną. Poznałam ich wcześniej na Mazurach. To intelektualiści, ludzie wielkiej klasy moralnej. Mieli zupełnie inne poglądy niż ojciec, ale to u nich znalazłam emocjonalne schronienie.
GALA: Po maturze nie zdawałaś na studia, miałaś rok przerwy. Zostałaś sama w domu...
MONIKA JARUZELSKA: To był czas ogromnej samotności... Przyjaciele zaczęli studiować i siłą rzeczy oddalili się ode mnie. Postanowiłam gruntownie przygotować się do egzaminów na polonistykę. Dostałam się z bardzo dobrym wynikiem. Przez ten rok siedzenia w domu, takiego oczekiwania, studia stały się czymś wymarzonym.
GALA: Znalazłaś się na najbardziej opozycyjnym wydziale. To nie było trudne?
MONIKA JARUZELSKA: Zupełnie nie. Spotkałam się z dużą życzliwością różnych osób, też tych opozycyjnych. Nigdy nie zdarzyło się nic przykrego. Ojciec zupełnie nie ingerował w moje życie przyjacielsko-towarzyskie. Nigdy zresztą mnie nie indoktrynował, nie namawiał do pójścia do harcerstwa czy zapisania się do Związku Młodzieży Socjalistycznej. Nie byłam wychowana w duchu religijnym, ale też nigdy nie słyszałam żadnych wrogich uwag o Kościele czy religii. Kiedy dwa lata temu zdecydowałam się ochrzcić Gucia, tata nie miał nic przeciwko temu.
http://www.gala.pl/wywiady-i-sylwetki/wojciech-jaruzelski-z-corka-monika-ich-zycie-rodzinne-3448
Jaruzelscy w wywiadach wspominają też grudzień 1981 roku, kiedy w Polsce wprowadzono stan wojenny. Monika nienawidzi o tym rozmawiać. - Po pierwsze, dlatego że cały ten swój oddzielny byt budowałam i buduję na innej zasadzie skojarzeniowej niż to, co się wydarzyło w grudniu 1981. A po drugie, to było dla mnie jednak czymś w rodzaju traumy - twierdzi.
Tłumaczy, że nie czuła fizycznego zagrożenia i nie była w takiej sytuacji jak dzieci osób internowanych, w których mieszkaniach odbywały się rewizje. - Ale dla mnie to również był okropny czas. No bo pod domem stał skot. Ojciec w telewizji mówił jakieś dziwne rzeczy, których nie rozumiałam. Mama była rozbita i zdezorientowana. A ja kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. A jednocześnie czułam, że to się ściśle wiąże z moją rodziną - opowiada.
Twierdzi, że ojciec o niczym rodziny nie informował. - Zadzwonił 16 grudnia. Przez telefon rządowy. Podniosłam słuchawkę i wtedy on, głosem tak zmienionym, że ledwo go poznałam: "Córeczko, stała się rzecz straszna. Zginęli ludzie". Ugięły mi się kolana, bo z tonu jego głosu wywnioskowałam, że to jest coś, co go obciąży, a w związku z tym zaważy również na całym moim życiu. I tak się stało. Bo dzieci po rodzicach dziedziczą nienawiść - mówi i tłumaczy, że ojciec powiedział jej o tragedii w kopalni Wujek, bo "i tak by się dowiedziała".
Monika twierdzi, że z ojcem nie rozmawiała o stanie wojennym i "chyba nie" chciałaby z nim o tym rozmawiać. O stanie wojennym nie ma poglądów - tłumaczy, że funkcjonowała w dwóch światach: generałów, do których mówiła "wujku", oraz znajomych, których poglądy były zupełnie inne.
Opowiada też, że jej ówczesny chłopak chodził z brodą, z opornikiem [przypięty do swetra lub noszony w klapie marynarki w czasie stanu wojennego symbolizował opór wobec władz] i należał do NZS. I z tym opornikiem przychodził do domu Jaruzelskich. - I to właśnie były te dwa światy, które się przenikały. One zresztą do dziś się przeplatają - twierdzi.
Generał Jaruzelski mówi z kolei, że podziwia Monikę za "umiejętność znalezienia się w trudnej sytuacji". - Mówiło się, że uciekła z domu, uciekła ode mnie. To nieprawda. Nie uciekła. Zamieszkała u przyjaciół. Miała swoje zdanie na temat stanu wojennego, ale ono nie zaważyło na naszych rodzinnych stosunkach. Wiedziałem, że kiedy wrócę do domu, żona i córka będą wciąż ze mną, że nie będzie pytań: "Coś ty zrobił, a dlaczego?" i tak dalej - mówi.
I on zaznacza, że powiedział córce o tragedii w kopalni Wujek, o zastrzelonych górnikach. - To dla mnie była rzecz straszna i nieoczekiwana. W swoim orędziu wygłoszonym 13 grudnia moja prośba o to, by krew się nie przelała, zabrzmiała jak błaganie, wręcz modlitwa. Kiedy to się stało, czułem, jakbym dostał obuchem w głowę. I traktuję to jako wielki ciężar moralny, który spoczywa na mnie i na ówczesnej władzy - twierdzi.
http://wyborcza.pl/1,76842,13765721,Monika_Jaruzelska_o_planach_ojca__Gdyby_weszli_Rosjanie_.html